No i pojawił się temat, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Wybrano oficjalny hymn, który będzie wizytówką naszego kraju podczas największego turnieju piłkarskiego rozgrywanego na Starym Kontynencie. Oczy całego Świata będą zwrócone w naszym kierunku i jako czołówka transmisji telewizyjnej poleci to... "koko - euro spoko".
Niestety wybór ten, całkiem nieźle wpasowuje się w poziom, jaki ostatnimi laty prezentujemy praktycznie na wszystkich frontach - począwszy od polityki, a skończywszy na sporcie. Czego można się spodziewać po społeczeństwie, w którym partia heretyków i nawiedzonych ludzi utrzymuje stałe poparcie na poziomie 28% ??? (źródło: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/sondaz-platforma-znow-traci-poparcie-pis-coraz-bli,1,5112894,wiadomosc.html).
Jednak dostrzegam w tym wszystkim pewien optymistyczny akcent - po przeglądnięciu kilku forów, i kilku opinii rodzimych Internautów - stwierdzam, że albo Internauci są z innych krajów, albo tylko rozsądniejsza część społeczeństwa ma dostęp do Internetu. Opinie na temat hymnu na EU 2012 pokrywają się z moim zdaniem w tym temacie i dziwi mnie jedynie fakt - kto w takim razie zdecydował o wyborze i kandydaturach w tym konkursie ?
Niestety już się stało - hymn jest wybrany i będzie ciągnął się za nami przez dłuższy czas - już widzę te urywki z meczów na youtubie w których podkład muzyczny będzie zawierał frazę "koko - euro spoko" - a jak wszyscy dobrze wiemy, materiał raz puszczony w ruch w Internecie, krąży w nim w nieskończoność. Co powiemy naszym dzieciom za parę lat, jak gdzieś natrafią na jakieś materiały multimedialne z tej olbrzymiej imprezy i usłyszą zamiast muzyki gdakanie...
No dobrze - dość tego gorączkowania się.
Nota bene zastanawiam się, jak nasza infrastruktura Internetowa, wytrzyma taką imprezę jak Euro. Praktycznie cały Świat będzie ściągał materiały video z zasobów naszej sieci i to w ilościach niewyobrażalnych - myślicie, że jesteśmy na to gotowi? Czy też to będzie kolejny obszar, w którym jako organizator takiej imprezy nie damy rady - zaraz obok autostrad, kolei no i oczywiście wspomnianego już hymnu :)
Wierzę jednak, że infrastruktura IT naszego kraju, administrowana w większości przez ludzi młodych i myślących, wytrzyma próbę pt "Wielka impreza międzynarodowa" i przynajmniej na tym polu doczekamy się pozytywnych opinii !
Pozdrawiam Was i uciekam spać...
TomHat.
IT kiedyś i dziś
Na tym blogu będę się dzielił z Wami moim subiektywnym postrzeganiem świata w czasach, gdy branża IT dominuje praktycznie każdą dziedzinę życia. Większość postów, będzie się krecić w okolicach informatyków, informatyki itp - ale pewnie nie wszystkie :)
piątek, 4 maja 2012
czwartek, 3 maja 2012
IT Kiedyś... cz 2
Kolejna lampka wina i spać mi się nie bardzo chce.
Tak sobie przypominam lata 90te w pracy, w dziale IT w dużej firmie i sam nie moge uwierzyć w to co się działo. No poprostu jaja.
W firmie, gdzie dział IT jest na potrzeby wewnętrzne, to tak na prawde nikt nie panuje do końca nad tym co tam się dzieje i robi. Fakt faktem, że jak "coś" padło, to zaangażowanie zespołu było duże i nie było dyskusji - awarię trzeba usunąć, aleeee.... jak wszystko działało - to robiliśmy przeróżne rzeczy :)
No i oczywiście się grało troche :) W co się grało ? hmmm
Graliśmy przede wszystkim w to, w co dało się grać z kimś - albo po sieci, albo (były takie perełki) na jednym z komputerów - mistrzostwo w tym zakresie miał "zuzel.exe" - aż ciężko sobie wyobrazić bardziej prymitywną grę - pamiętacie ? (http://http://staryserwisek.blogspot.com/2011/04/stary-zuzel.html). Fenomenem było to, że można było grać w 4 osoby na jednej klawiaturze - plątanina rąk, kłutnie, że komuś nie zadziałało (bo przerwanie się już nie dało rady wygenerować dla czwartego naduszającego klawisz) i taki klimat - a godzinki potrafiły ucieeekać bardzo szybciutko :)
Ale graliśmy też w bardzie wyrafinowane prdukcje - okres "Małyszomanii" nas też nie ominął i cieliśmy równo w małysza. Ale prawdziwe godziny firma traciła, przez UT - Unreal Tournament !!! Tu doszliśmy do prawdziwej perfekcji - w serwerownii stał prawdziwy serwer do którego łączyliśmy się grając w tą strzelankę - w szczytowych momentach potrafiliśmy gonić się po "Deck16" w kilkanaście osób !!! Granie to była prawdziwa zmora - zawsze się znalazł jeden taki (albo jedna), której/któremu nie chciało się pracować i - no właśnie, kusił kusił i skusił :)
W sumie nie pamiętam za bardzo, jak to się stało, że granie umarło - fakt faktem, że dzisiaj nie gramy :)
Dalsze perypetie polskiego IT Crowd - w następnej części
Tak sobie przypominam lata 90te w pracy, w dziale IT w dużej firmie i sam nie moge uwierzyć w to co się działo. No poprostu jaja.
W firmie, gdzie dział IT jest na potrzeby wewnętrzne, to tak na prawde nikt nie panuje do końca nad tym co tam się dzieje i robi. Fakt faktem, że jak "coś" padło, to zaangażowanie zespołu było duże i nie było dyskusji - awarię trzeba usunąć, aleeee.... jak wszystko działało - to robiliśmy przeróżne rzeczy :)
No i oczywiście się grało troche :) W co się grało ? hmmm
Graliśmy przede wszystkim w to, w co dało się grać z kimś - albo po sieci, albo (były takie perełki) na jednym z komputerów - mistrzostwo w tym zakresie miał "zuzel.exe" - aż ciężko sobie wyobrazić bardziej prymitywną grę - pamiętacie ? (http://http://staryserwisek.blogspot.com/2011/04/stary-zuzel.html). Fenomenem było to, że można było grać w 4 osoby na jednej klawiaturze - plątanina rąk, kłutnie, że komuś nie zadziałało (bo przerwanie się już nie dało rady wygenerować dla czwartego naduszającego klawisz) i taki klimat - a godzinki potrafiły ucieeekać bardzo szybciutko :)
Ale graliśmy też w bardzie wyrafinowane prdukcje - okres "Małyszomanii" nas też nie ominął i cieliśmy równo w małysza. Ale prawdziwe godziny firma traciła, przez UT - Unreal Tournament !!! Tu doszliśmy do prawdziwej perfekcji - w serwerownii stał prawdziwy serwer do którego łączyliśmy się grając w tą strzelankę - w szczytowych momentach potrafiliśmy gonić się po "Deck16" w kilkanaście osób !!! Granie to była prawdziwa zmora - zawsze się znalazł jeden taki (albo jedna), której/któremu nie chciało się pracować i - no właśnie, kusił kusił i skusił :)
W sumie nie pamiętam za bardzo, jak to się stało, że granie umarło - fakt faktem, że dzisiaj nie gramy :)
Dalsze perypetie polskiego IT Crowd - w następnej części
Kim że ja jestem, żeby wypowiadać się o informatyce...
Witam,
Siedząc sobie wieczorem, przy lampce całkiem niezłego wina (Astica z 2010r), pomyślałem sobie, że mam wewnętrzną potrzebę podzielenia się moimi przemyśleniami na temat wyobrażenia człowieka określanego mianem informatyk. Duża część moich znajomych, na dźwięk słowa informatyk, ma przed oczami chudego studenta, we flanelowej koszuli, z długimi niedomytymi włosami, które po oderwaniu od klawiatury nie specjalnie potrafi samodzielnie funkcjonować. To stereotyp mojego pokolenia - czyli osób w wieku bardziej zbliżonym do liczby 40 niż 30 :)
Kiedy sam byłem szesnastolatkiem, który określał się mianem informatyka, ehhh to były czasy... miałem wtedy swojego PC`ta - 286AT, 16Mhz z dwoma stacjami dysków (1,44Mb i 1,22Mb - wypas), twardy dysk był jedynie w sferze marzeń (i tak przez jakieś kolejne 2-3 lata). Miałem Nortona, mks_vir`a, turbo pascala i diggera, blockout + prince of persia - szaleństwo !!! Zdecydowanie, byłem informatykiem, nie bałem się tej maszyny nic a nic - nie było tematów za które bym się nie zabrał.
Było absolutnie jasne, że pracować zawodowo będę jako... - no oczywiście - jako informatyk. Tak też się stało - pare lat jakiejś szkoły i trafiłem (zupełnie przypadkiem) do dużej korporacji, której "corem" nie było IT, nie mniej jednak posiadali taki dział - w którym to się znalazłem. Atmosfera była super - młody zespół, same sprytne głowy, pełne pomysłów, na codzień formatowane przez "globalną korporację".
Pierwszym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że jednak są obszary w informatyce, wykraczające poza to co już widziałem i istnieje nie zerowe prawdopodobieństwo, że ktoś widział w tym świecie więcej ode mnie. Tak też oczywiście się stało - cała ekipa z którą przyszło mi pracować, widziała pare innych rzeczy poza nortonem i pascalem. Okazało się, że potęgą komputerów jest sieć ! Cóż za wynalazek - rewelacja - komputer może komunikować się z komputerem co otwiera całe morze nowych możliwości - świetnie ! Uczyłem się bardzo szybko i kolejne obszary zakresu działań "informatyka" przestawały mieć przede mną tajemnice. Nagle, na horyzoncie pojawiło się coś jeszcze, coś o czym niby się już słyszało - ale widzieć to jeszcze mało kto widział - Internet. (No tak, zapomniałem Wam powiedzieć, że wtedy nie było Internetu - a przynajmniej w polsce). To dotarliśmy do miejsca, gdzie mamy Internet w pracy - dość karkołomnie dostarczany, ale w sumie nie o tym miałem tu pisać.
Fajnie... ale co z tym Internetem można robić ? IRC - to było coś, co po pierwsze działało w miarę, przy przepustowości, którą mieliśmy do dyspozycji (128Kbit dla całego działu IT hehe), poza tym spotkałem tam całą masę informatyków mojego pokolenia - mieliśy wspólne tematy, sposób myślenia i zainteresowania. Ale wróćmy do meritum - Informatyk w tamtych czasach - tak tak, Informatyk właśnie poznał Internet i zaczynał uczyć się z niego korzystać. To było już wtedy potężne narzędzie - chociaż nie było googli i facebooka, a nawet gadu-gadu - to i tak było super.
Był to okres, w którym zapoczątkował się podział na jakieś specjalizacje w ramach słowa Informatyk - nagle okazało się, że to jest podmiot podzielny, a nie niepodzielny jak było do tej pory. W pracy zaczeliśmy się dzielić na zespoły zajmujące się "domeną NT", starą siecią Novell i nawet pojawili się jako osobna grupa programiści - fajne, niby sami informatycy, a jednak zajmowali się czymś innym.
Był to jednocześnie okres bardzo intensywnej ekspansji pewnej firmy, zajmującej się produkowaniem systemów operacyjnych z okienkami :) Presja była na pozbycie się novella i zastąpienie go w pełni serwerami "okienkowymi" oraz zmigrowaniu wszystkiego co się da na tę platformę.
Co było dalej w następnym odcinku....
Siedząc sobie wieczorem, przy lampce całkiem niezłego wina (Astica z 2010r), pomyślałem sobie, że mam wewnętrzną potrzebę podzielenia się moimi przemyśleniami na temat wyobrażenia człowieka określanego mianem informatyk. Duża część moich znajomych, na dźwięk słowa informatyk, ma przed oczami chudego studenta, we flanelowej koszuli, z długimi niedomytymi włosami, które po oderwaniu od klawiatury nie specjalnie potrafi samodzielnie funkcjonować. To stereotyp mojego pokolenia - czyli osób w wieku bardziej zbliżonym do liczby 40 niż 30 :)
Kiedy sam byłem szesnastolatkiem, który określał się mianem informatyka, ehhh to były czasy... miałem wtedy swojego PC`ta - 286AT, 16Mhz z dwoma stacjami dysków (1,44Mb i 1,22Mb - wypas), twardy dysk był jedynie w sferze marzeń (i tak przez jakieś kolejne 2-3 lata). Miałem Nortona, mks_vir`a, turbo pascala i diggera, blockout + prince of persia - szaleństwo !!! Zdecydowanie, byłem informatykiem, nie bałem się tej maszyny nic a nic - nie było tematów za które bym się nie zabrał.
Było absolutnie jasne, że pracować zawodowo będę jako... - no oczywiście - jako informatyk. Tak też się stało - pare lat jakiejś szkoły i trafiłem (zupełnie przypadkiem) do dużej korporacji, której "corem" nie było IT, nie mniej jednak posiadali taki dział - w którym to się znalazłem. Atmosfera była super - młody zespół, same sprytne głowy, pełne pomysłów, na codzień formatowane przez "globalną korporację".
Pierwszym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że jednak są obszary w informatyce, wykraczające poza to co już widziałem i istnieje nie zerowe prawdopodobieństwo, że ktoś widział w tym świecie więcej ode mnie. Tak też oczywiście się stało - cała ekipa z którą przyszło mi pracować, widziała pare innych rzeczy poza nortonem i pascalem. Okazało się, że potęgą komputerów jest sieć ! Cóż za wynalazek - rewelacja - komputer może komunikować się z komputerem co otwiera całe morze nowych możliwości - świetnie ! Uczyłem się bardzo szybko i kolejne obszary zakresu działań "informatyka" przestawały mieć przede mną tajemnice. Nagle, na horyzoncie pojawiło się coś jeszcze, coś o czym niby się już słyszało - ale widzieć to jeszcze mało kto widział - Internet. (No tak, zapomniałem Wam powiedzieć, że wtedy nie było Internetu - a przynajmniej w polsce). To dotarliśmy do miejsca, gdzie mamy Internet w pracy - dość karkołomnie dostarczany, ale w sumie nie o tym miałem tu pisać.
Fajnie... ale co z tym Internetem można robić ? IRC - to było coś, co po pierwsze działało w miarę, przy przepustowości, którą mieliśmy do dyspozycji (128Kbit dla całego działu IT hehe), poza tym spotkałem tam całą masę informatyków mojego pokolenia - mieliśy wspólne tematy, sposób myślenia i zainteresowania. Ale wróćmy do meritum - Informatyk w tamtych czasach - tak tak, Informatyk właśnie poznał Internet i zaczynał uczyć się z niego korzystać. To było już wtedy potężne narzędzie - chociaż nie było googli i facebooka, a nawet gadu-gadu - to i tak było super.
Był to okres, w którym zapoczątkował się podział na jakieś specjalizacje w ramach słowa Informatyk - nagle okazało się, że to jest podmiot podzielny, a nie niepodzielny jak było do tej pory. W pracy zaczeliśmy się dzielić na zespoły zajmujące się "domeną NT", starą siecią Novell i nawet pojawili się jako osobna grupa programiści - fajne, niby sami informatycy, a jednak zajmowali się czymś innym.
Był to jednocześnie okres bardzo intensywnej ekspansji pewnej firmy, zajmującej się produkowaniem systemów operacyjnych z okienkami :) Presja była na pozbycie się novella i zastąpienie go w pełni serwerami "okienkowymi" oraz zmigrowaniu wszystkiego co się da na tę platformę.
Co było dalej w następnym odcinku....
Subskrybuj:
Posty (Atom)